To nieładnie, jeśli ciągle mówi się tylko o wadach wybitnego człowieka, a szereg jego zalet pomija milczeniem. Nawet ja mam awersję w przypadku takiej postawy. Jestem zdania, że częściej należy mówić o dobrych stronach osobowości tej czy innej postaci, a nie tylko relacjonować jego upadki, wpadki, niedorozwój, fonetyczną nieporadność, czy umysłową prostotę… Jednoznacznie surowo i krytycznie traktuję zachowania pospolite, w tym także swoje. Nie lubię siebie za to, że uwypuklam cechy mierne, nijakie (raczej groteskowe, niż tragiczne), a nie zauważam Franciszka Skibickiego w pełni jego potencjalnego potencjału możliwości, nie dostrzegam wyjątkowych aspektów jego talentu i charakteru. Muszę to zmienić. Dlatego, żeby dzisiaj nie mówić źle o Franciszku Skibickim, postanowiłem, że nie powiem o nim ani słowa. Potraktuję burmistrza jak powietrze, coś w rodzaju, jakby mnie potraktowała moja Pani ze snu.
Z ironicznym uśmieszkiem w tej chwili wyobrażam sobie, co po takim wstępie spodziewa się przeczytać samozwańczy bądź nawet inny potencjalny Czytelnik FAKTY Chocianów. Może spodziewa się, że w końcu napiszę prawdę? Nie napiszę. Nie znam słów, które mam zamiar napisać, aczkolwiek chyba znam (a przynajmniej kilka z nich). W takim razie, może właśnie piszę najlepszy tekst w życiu? Tak (z tym, że bez przekonania, że najlepszy…). No dobra. Lepiej poprzestańmy na tym, że mój Czytelnik nie ma bladego pojęcia, że stosując teraz dostępne mi formalne wybiegi słowne piszę tekst, który nie spodoba się nikomu. Już sam jego tytuł („13 marca 2018”) nic szczególnego nie mówi. Nie jest ani charakterystyczny dla mnie, a jak najbardziej obojętny dla ogółu. Ani dostatecznie spektakularny… (spektakularność zazwyczaj staram się upozorować od razu, na wstępie artykułu – jeszcze zanim komuś mądrzejszemu wpadnie do głowy, że są przynajmniej trzy lepsze sposoby).
Wybaczcie. Zrozumcie. I bez aluzji. Zawsze po koncercie w chrześcijańskim Ośrodku Kultury nie mogę dojść do siebie. Stąd tytuł („13 marca”) wygląda byle jak, jak szaro bura kartka z kalendarza. Majaczę, a to, że coś mnie boli, a to znowu coś strzyka w boku…
Do pewnego stopnia nie mam wpływu na to, co piszę. Wszystko w rękach przypadku i intuicji, co w prostym tłumaczeniu należy rozumieć, że nie wiem, o czym będzie następne zdanie. Ups. Kiedyś, kiedy jeszcze nieszczęśliwie zaliczałem się do tzw. młodzieży, która w czasie wakacji incydentalnie, manierycznie, napadowo (jak zwał tak zwał…) zbierała kamienie z pola w pobliskim PGR-ze modne było wyrażenie – „Hej!”. Nie było Internetu, więc dziwne słowa były trendy, proszę się nie dziwić . „Hej” było nietypowe i nowoczesne, jak stolica Polski, jak Warszawa albo Praga, bo wtedy wzrok prowincji nie sięgał dalej.
Od kiedy jest Internet, Chocianów ma chrześcijański Ośrodek Kultury, a Urząd Marszałkowski z marszałkiem w Chocianowie świętują Dzień Kobiet – każda chwila jest „Hej” albo trendy. Proszę posłuchać (nie patrzeć, bo światło na scenie nie było najlepsze – przypis mój), jak uroczo i trendy Pani Krystyna Kozołup Dyrektor chrześcijańskiego Ośrodka Kultury na koncercie „Być kobietą, być kobietą…” informowała, że Chocianów nie jest już środkiem prowincji, bo na smartfonach i mapach pojawiło się wiele gwiazd seriali, w międzyczasie zniknął Kraj Rad, Polak został papieżem, Antoni został ministrem wojny, Krystyna awansowała na profesora, a Wrocław spaceruje po klimatyzowanych holach ChOKu, jak Klaudia Beker po gabinecie burmistrza.
Historia kołem się toczy. I choć czasami żona stroi się dla mnie, jakby w okolicy nie było lepszych poetów, a Pani ze snu, nakładając wysokie buty przewyższa mnie o głowę (co w jej mniemaniu diametralnie zmienia punkt widzenia) – z góry przepraszam za tę gorzką konstatację. Dzisiaj spoglądam tylko na fototapetę z rybkami. Serio. 13 marca, o ile mnie inteligencja nie myli, jest dla mnie zdecydowanie smutniejszy, niż historia starożytnego Rzymu widziana oczami Sokratesa. A nawet bardziej, niż spotkanie z moją Panią ze snu, zaaranżowane lub nie, spontaniczne bądź wyreżyserowane, naturalne choć bez przesady lub przypadkowe, jak kroki taneczne w Zumbie. W natłoku przeróżnych Dni Kobiet i słów „Hej” lub trendy dzisiaj odróżnia mnie tylko to, że świętuję 13 marca, patrząc na rybkę powszechnie nazywaną „Bojownik”. Jako ciekawostkę pokarzę, co oglądałem dotychczas
13 marca zawsze mam chandrę, więc po co mam ukrywać, że na Koncert dla kobiet, poszedłem z powodu chandry. Przecież nie jestem politykiem, żebym cokolwiek mógł ukryć. Patrzę na fototapetę z rybkami i na przemian, raz jeden, raz drugi odtwarzam…
Następnie…
P.S.
Coraz bardziej zaczynam wierzyć, że oba te utwory napisałem któregoś fatalnego 13 marca.
Robert Harenza
Comments